Dlaczego nie jestem chrześcijaninem?
Kilka odpowiedzi:
Gdyż w dzisiejszych czasach wiara nie ma sensu.
W dzisiejszym świecie coraz częściej słyszy się o tym, że Bóg nie jest już potrzebny człowiekowi. Mamy przecież dwudziesty pierwszy wiek i kto dzisiaj wierzy w istnienie Boga, a poza tym rozwinęliśmy technikę i nauki społeczne w takim stopniu, że są w stanie zaspokoić potrzeby człowieka bez konieczności uciekania się do sfery nadprzyrodzonej.
Oczywiście, jeżeli Bóg istnieje, to niezależnie od tego, który wiek mamy obecnie, czy dwudziesty, czy jedenasty. Podobnie, jeśli nie istnieje, to nigdy nie istniał, niezależnie od wieku. Dlatego nie ma żadnego sensu powoływanie się tu na dwudziesty wiek, i żaden myślący człowiek tego nie będzie robić. Natomiast należy rozważyć, czy według obecnego stanu wiedzy o świecie (jakiego ludzie w poprzednich wiekach nie mieli) istnienie Boga jest możliwe, czy nie (sporo informacji na ten temat możesz znaleźć tutaj). Okaże się (oczywiście), że nauka nie jest w stanie przekonująco udowodnić nieistnienia Boga, a tym bardziej z faktu, że dzisiaj wiemy o świecie istotnie więcej niż kiedyś, w żaden logiczny sposób nieistnienie Boga nie wynika.
Natomiast muszę rozważyć, czy istotnie nauka i technika mają mi dzisiaj do zaoferowania tyle, że Bóg jest mi zwyczajnie niepotrzebny. Jednak gdy przyjrzeć się dzisiejszemu światu dokładniej, to okaże się, że wcale nie wygląda to tak dobrze. Dwie najgorsze wojny w dziejach ludzkości wydarzyły się w ciągu ostatnich stu lat. Rozwój techniki temu nie zapobiegł, a właściwie to właśnie umożliwił. Na świecie wciąż wybuchają wojny, a społeczność międzynarodowa niewiele jest w stanie z tym zrobić. Statystyki odnośnie przestępczości, samobójstw itp. są alarmujące, i wciąż rosną. Dlatego jak na dłoni widać, że rozwój techniczny to nie wszystko. Nie idzie za nim rozwój moralny, i okazuje się że ludzie nie są w stanie nic konkretnego na to poradzić. Warto zastanowić się, czy nie jest to właśnie przesłanie naszych czasów, mówiące o tym jak bardzo wszyscy potrzebujemy (ja osobiście również) Boga…
Gdyż postępuję uczciwie i nie potrzebuję Boga.
Jest (i zawsze było) wielu moralnych ludzi, którzy nie byli wcale wierzący. Jeśli tak, to można by właściwie stwierdzić, że wiara nie jest koniecznie potrzebna do moralnego życia, i jeśli się chce być dobrym człowiekiem, nie krzywdzić innych i czynić to, co słuszne, można obyć się bez niej.
Należy jednak rozważyć jedną rzecz. Co to właściwie znaczy moralność? Teologowie zdefiniowaliby ją przez jakieś tam odniesienie do Boga, ale tutaj nie możemy tego oczywiście tak zrobić. Dlatego przyjmijmy na chwilę, że moralne jest to, co osobiście uważam za moralne (to nie jest wcale dobra definicja, bo jest szalenie względna, ale na chwilę tak zróbmy). Jak więc teraz określić, co jest moralne? Zróbmy (niestety, możliwe to jest tylko w wyobraźni) mały eksperyment: skonstruujmy mały magnetofon, który będzie zapisywał moje wypowiedzi, o ile będą one dotyczyć moralności (nie chodzi o opinie typu: to jest piękne/brzydkie, ale: to jest dobre/złe). Ilekroć wypowiem się o kimś krytycznie lub pozytywnie, w jakikolwiek sposób osądzę postępowanie innej osoby, magnetofon włączy się i zarejestruje to. Jak widać, zdefiniowaliśmy moralność poprzez moje własne opinie o moralności, a te ostatnie łatwo możemy poznać poprzez moje własne słowa.
Teraz, mając taką definicję, możemy już łatwo stwierdzić, czy jestem moralny, czy nie. Mianowicie, odtwórzmy taśmę magnetofonową (najlepiej niech nagrywa się najpierw przez dłuższy czas) i porównajmy moje wypowiedzi (czyli moją prywatną definicję moralności!) z moim postępowaniem. Czy zawsze czynię to, co mówię? W zeszłym tygodniu skrytykowałem moją żonę za coś, ale czy sam nigdy tego nie robię? Wczoraj źle wyraziłem się o moim koledze, ale czy sam nie postąpiłem nigdy jak on? I tak dalej…
Jeżeli jestem uczciwy wobec siebie, muszę stwierdzić po takim teście, że nie jestem moralny. Nierzadko wymagam od innych rzeczy, których nie wymagam od siebie. Krytykuję innych za rzeczy, które samemu zdarza mi się robić. I dlatego, właśnie dlatego jak najbardziej potrzebuję Boga. Bo jeśli nie jestem moralny, jedyne, na co mogę liczyć (w końcu cały czas chcąc być moralnym!) to Jego pomoc w tym, aby mnie zmienił…
Z powodu złego postępowania innych chrześcijan.
Można dziś zobaczyć wielu ludzi, którzy uważają się za chrześcijan, a ich postępowanie temu zaprzecza. Wygląda na to, jakby ich chrześcijaństwo ograniczało się do porannych godzin w niedzielę (albo i nawet to nie!), a zupełnie nie miało wpływu na to, jak wygląda reszta ich życia. Z historii wiemy z kolei, że wiele zła popełnione zostało przez ludzi uważających się za chrześcijan i twierdzących, że czynią wolę Bożą – można wspomnieć wyprawy krzyżowe, wojny religijne, inkwizycję. Wszystko to sprawia, że można zadać sobie pytanie: jeśli chrześcijanie postępują w ten sposób, czy jest w ogóle sens być chrześcijaninem?
Warto zdać sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, ludzie, którzy tak postępują, twierdzą, że są chrześcijanami. Ale czy to oznacza, że nimi naprawdę są? Można twierdzić wiele rzeczy, ale od samego twierdzenia one nie staną się prawdą. Człowiek nie staje się chrześcijaninem z powodu tego, że chodzi do kościoła; równie dobrze można by powiedzieć, że stał się samochodem, gdyż często zaglądał do garażu. Jasne jest, że czasem człowiek może zrobić coś nieumyślnie, albo też zostać oszukany, ale jeśli ktoś rozmyślnie trwa w niemoralności mimo iż dobrze wie, jak na ten temat wypowiada się jego wiara, to w prawdziwość jego wiary należy szczerze wątpić Trzeba tu przy okazji zwrócić uwagę, że chrześcijaństwo związane jest z Chrystusem, a nie z jakąkolwiek organizacją religijną. Dlatego chrześcijanami są ci, którzy wierzą w śmierć Jezusa za ich grzechy i zmartwychwstanie i postępują według Jego nauki, a nie ci, którzy po prostu do czegoś tam należą.
Po drugie zaś, każdy człowiek jest za siebie odpowiedzialny. Ci ludzie odpowiadają za siebie, a ja odpowiadam za siebie. Jeśli oni uważają się za chrześcijan i postępują niemoralnie, to jest to ich problem, ale nie mój, i nie powinno to mieć wpływu na moje przekonania albo postępowanie. Jeśli chrześcijaństwo jest prawdą, to powinienem być mu posłuszny, niezależnie od tego, czy inni są, czy nie! Dlatego powinienem być szczery przed sobą, i sprawdzić, co chrześcijaństwo ma mi do zaoferowania, nie zaś oglądać się na ludzi, którzy najwyraźniej chrześcijaństwa nie traktują poważnie…
Gdyż boję się opinii innych ludzi.
Opinia innych ludzi, zwłaszcza najbliższych, jest bardzo ważna dla każdego. Jednak moje życie nie może być bez reszty kształtowane przez opinię innych. Jestem sobą, nie tym, co inni myślą o mnie. Nie jestem przedłużeniem ich życia, ale mam swoje własne, za które jestem przede wszystkim przed sobą, a nie nimi, odpowiedzialny. Niektórzy mogą się śmiać za mnie z powodu moich przekonań, ale ja nie muszę się nimi przejmować, jeśli uważam, że nie mają racji. Na tym między innymi polega wolność 😉 (ale na szczęście nie tylko na tym…)
Czasami inni uważają coś, co chcemy zrobić, za złe. Warto nad tym pomyśleć. Być może naprawdę jest to złe. Wtedy OK, lepiej tego nie robić i już 😉 Ale może jest to dobre. Wtedy oni się mylą. W jednym i drugim przypadku wszystko zależy od tego, jaka naprawdę jest rzecz, którą chcę zrobić: dobra czy zła, a nie od tego, co myślą inni. Jeśli chrześcijaństwo jest słuszne, to jest, nawet, jeśli niektórzy uważają inaczej. Jedni sądzą tak, drudzy inaczej – na podstawie ludzkiej opinii nie na się tu nic pewnego stwierdzić. Trzeba po prostu sprawdzić.
Czasami myślimy że stracimy przyjaciół, jeśli zrobimy to lub owo. Cóż, może rzeczywiście stracimy. Ale czego oczekuję od swoich przyjaciół? Czy tego, że będą mnie akceptować, takim jakim jestem, czy tego, że będą mnie akceptować, ponieważ [… tu można wpisać, co tylko przyjdzie do głowy]? Na pewno tego pierwszego. Jeśli jacyś ludzie podają się za moich przyjaciół, a tak naprawdę chcą tylko mną manipulować, to nie mam nic przeciwko temu, żeby takich “przyjaciół” stracić. Może nawet im wcześniej, tym lepiej…
Gdyż nie mam ochoty zmienić swojego życia.
To bardzo szczera odpowiedź. Myślę, że bardziej szczera niż większość innych, które często tak naprawdę do tej się sprowadzają. Wiem, że Bóg czegoś wymaga ode mnie, ale nie mam wcale ochoty tego robić. Jestem w jakimś sensie zadowolony ze swojego życia, a przynajmniej wydaje mi się, że gdybym wierzył w Boga, to byłbym zadowolony dużo mniej. Dlatego nie wierzę.
Jedna rzecz wymaga tutaj rozważenia. Tak naprawdę, jeśli nie jestem chrześcijaninem, to nie wiem, jak to jest będąc nim. Mam pewne wyobrażenia na ten temat, ale czy są prawdziwe? Na przykład: Wiara w Boga jest ciężkim zadaniem. Czy tak jest rzeczywiście? Chrześcijanie twierdzą, że wiara uczyniła ich życie łatwiejszym. Oni przynajmniej poznali jak to jest, żyjąc z wiarą i bez wiary, więc mają pewne porównanie. Zawsze dobrze jest słuchać ludzi, którzy mają konkretne doświadczenia. Albo inny przykład: będąc chrześcijaninem trzeba zrezygnować z różnych rzeczy. To niby prawda, ale czy jestem pewien, że rezygnując z nich będę mniej szczęśliwy? Ostatecznie (tak właśnie twierdzą chrześcijanie), korzyści mogą nawet wielokrotnie przewyższyć ewentualne straty (jeśli można się tak wyrazić). Sądzę, że powinienem raczej poznać chrześcijaństwo lepiej i całą sprawę przemyśleć bardziej dogłębnie…
Gdyż nie jestem wystarczająco dobry.
Bóg wymaga od ludzi pewnych konkretnych czynów. Ustanowił kodeks moralny, gdzie powiedział, co jest dobre, a co złe. A ja miejscami nie bardzo pasuję do tego kodeksu. Nie jestem aniołkiem, robię czasem rzeczy złe i wobec tego lepiej, żebym nie zbliżał się zanadto do Boga, bo wyjdzie szydło z worka. Prawda? Prawda. I jednocześnie nieprawda.
Problem nie leży wcale w tym, czy jestem dobry. Bóg jest dobry, a ludzie nie są dobrzy. Nie znam żadnego człowieka, o którym mógłbym ze szczerym sumieniem powiedzieć: on jest dobry, nigdy nie popełnił nic złego. Jesteśmy ludźmi, i wobec tego nie jesteśmy doskonali. To nie znaczy, że taki stan rzeczy należy pochwalać. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że tak jest. Prawdziwy problem leży właśnie w tym, czy chcę coś z tym zrobić. Jeśli wiem już, że dobry nie jestem, to mogę zrobić z tym co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, mogę zagrzebać głowę w piasku i dać sobie spokój (to z definicji nie rozwiąże problemu, zarówno tego, jak i w zasadzie żadnego innego). Po drugie zaś, mogę zacząć się starać być lepszym (to przynajmniej teoretycznie może coś pomóc).
Zakładam, że traktuję samego siebie poważnie, nie jak błazna. Dlatego dla mnie jedynym rozsądnym wyborem jest odpowiedź druga. Ale w jaki sposób tak naprawdę mogę się postarać być lepszym? Przecież nie stworzyłem sam siebie, więc jak mogę teraz siebie naprawiać? Nie mam nawet instrukcji obsługi. Tu znów – nie widzę żadnego innego rozsądnego (powtarzam: rozsądnego) rozwiązania, jak to, że Bóg może mnie zmienić. Jeśli więc nie jestem dobry, to właśnie dlatego przyjdę do Boga, aby uczynił mnie lepszym. A wiem, że On to zrobi, bo tak obiecał…
Gdyż mam jeszcze czas na podjęcie decyzji.
Współczesny człowiek ma znacznie mniej czasu, niż mieli go ludzie jeszcze sto lat temu. Ma też znacznie więcej rzeczy do załatwienia i decyzji do podjęcia, dlatego te trudniejsze woli odłożyć na potem. Tak też się dzieje często ze sprawami wiary. Póki jesteśmy młodzi, wierzymy, że jeszcze wiele czasu nam zostało, na razie lepiej korzystać z życia, póki można.
Warto jednak przy tym pomyśleć nad dwiema sprawami. Po pierwsze, skąd mogę wiedzieć, ile czasu został mi do namysłu? Jest duże prawdopodobieństwo, że raczej sporo (przynajmniej póki jestem młody). Ale prawdopodobieństwo to nie jest pewność. Nie mogę zagwarantować, że ja też będę należał do tych, którzy będą żyć długo. Zdarzają się różne przypadki, mniej lub bardziej szczęśliwe. Nie lubię myśleć o śmierci (kto lubi?), ale ona i tak kiedyś przyjdzie. Problem jest w tym, że zupełnie nie wiem, kiedy. I czy wtedy będę na to przygotowany.
Po drugie zaś, dlaczego właściwie myślę, że decyzja odnośnie mojej wiary dotyczy jedynie mojej śmierci? W gruncie rzeczy, to nie jest zbyt logiczne. Nawet przeciwnie, wiara (przynajmniej teraz) odnosi się raczej do mojego życia. Jeśli chrześcijaństwo jest tak prawdziwe, jak o sobie twierdzi, to ono zmieni nie tylko moją śmierć, ale i moje życie, właśnie tu i teraz. Dlatego szkoda odkładać decyzję także dlatego, że może rezygnuję z czegoś wspaniałego, co tracę jedynie przez lenistwo?
---------Zamów nieodpłatny egzemplarz Ewangelii Jana.
Bóg szuka Ciebie – chcesz go odnaleźć?
Zachęcamy do udziału w Studium Biblijnym by sprawdzić jak się rzeczy mają.
Nie marnuj czasu i spotkaj się, by porozmawiać o swojej relacji z żywym Panem Jezusem Chrystusem.
Zapraszamy do rozmowy na naszym Czacie - prawy dolny róg strony
Wesprzyj naszą służbę, jeśli chcesz przyłączyć się do głoszenia ewangelii i propagowania chrześcijańskiego stylu życia.