Łzy bezradności, łzy bezsilności i rozpaczy.

Ten biedak wołał, a Pan słuchał
I wybawił go z wszystkich ucisków jego.

Księga Psalmów 34;7.

Mój bunt do kościoła i do Boga, którego nieprawidłowo pojmowałem, zaczął się gdy miałem 15 lat. Szkoła średnia, którą wybrali mi zresztą rodzice to częste wyjazdy na różnego rodzaju obozy lub wyjazdy niezorganizowane. Kontakt z różnymi osobami poza domem rodzinnym, jak i uczucie złudnej ulgi i wolności, doprowadziły do skosztowania alkoholu. I tak, w domu w czasie roku szkolnego wyglądałem jak „chodzące dobro”. A na wyjazdach – pełnia bezmyślności i picie aż do momentu powrotu. Jednak w moim postępowaniu nie dostrzegałem zła. Za to była „wolność” i prawo młodości. Pierwszy problem zaczął się w 3 klasie szkoły średniej. Pierwszy raz złe oceny, dużo opuszczonych godzin, w domu wiedzieli już, że piję. Chciałem być samodzielny, przeniosłem się więc na zajęcia zaoczne. Dzięki moim znajomościom alkoholowym dostałem dobrą pracę w złotnictwie i bardzo dobrą płacę ku mojej dalszej destrukcji. Ale ja tego nie widziałem, a na napomnienia, zwłaszcza rodziców, byłem kompletnie głuchy. Liczyły się tylko dobre imprezy, alkohol i pełny portfel – w moim mniemaniu byłem szczęśliwy, nawet bardzo szczęśliwy.

Wiązałem się z różnymi kobietami i z każdą z nich było dobrze. Prawdopodobnie każda z nich mogła być tą jedyną. Ale alkohol zniszczył każdy związek. Również i w tym nie dostrzegałem tego jak bardzo krzywdzę ludzi. Jaki jestem zły i beznadziejny. Bardzo często wchodziłem w konflikt z prawem. Alkohol zdominował mnie prawie całkowicie. 10 lat mojego picia polegało na tym, że abstynencję zachowywałem przez rok lub dłużej, a potem zdarzało się kilka tygodni picia i tak na przemian. W latach trzeźwości skończyłem zaocznie szkołę, doprowadziłem się do życiowego porządku. Potem sport, zarabianie pieniędzy, legalnie lub mniej legalnie. A każde następne picie, to coraz większa ruina. Zaczynało brakować mi sił, mimo że byłem silnym człowiekiem. W ostatnim trzeźwym roku, przed ostatnim wielkim piciem, poznałem kolejną kobietę. Poważnie zacząłem traktować życie, urodził nam się synek, moje oczko w głowie. Byłem szczęśliwy. Wszyscy mówili, że się ustatkowałem i po paru miesiącach… zawaliłem.

„Panie Boże, jeżeli jesteś, pomóż mi!”

Zaczęły się kłótnie, byłem bez pracy, na wszystko brakowało pieniędzy. Zacząłem pić, ale w tym piciu było coś dziwnego, może nie w samym piciu, ale w przerwach szwendając się po mieście w dzień lub wieczorem, będąc mniej lub bardziej pijany, zachodziłem do kościoła, siadałem w bocznej ławie i w samotności wylewałem łzy. Łzy bezradności, łzy bezsilności i rozpaczy. Łzy, które często płynęły strumieniami wraz z moim duchowym krzykiem „Panie Boże, jeżeli jesteś, pomóż mi!”.

Kiedyś spotkała mnie znajoma i powiedziała mi, że widziała mnie nad ranem ze swojego okna, jak szedłem i się żegnałem. Zapytała mnie, czy jeszcze jestem zdrowy i ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziałem: Tak, ja często się modlę. Byłem zdziwiony swą odpowiedzią, ale i dziwnie dumny. Po paru dniach, któryś raz z kolei postanowiłem, że dość z takim życiem, dość pijaństwa. Pierwszy raz zapragnąłem pomocy fachowca, zgłosiłem się na dobrowolne leczenie do Ciborza. Tam poznałem człowieka, który był kierownikiem ośrodka dla uzależnionych od alkoholu. On to, po raz pierwszy uświadomił mi, jak ważną rolę w trzeźwości człowieka sprawuje Bóg i że tylko dzięki Jego Łasce zobaczyłem światełko w tunelu, skoro sam się zgłosiłem. Dowiedziałem się, jak działa alkohol, jakim jest silnym narzędziem w mocy złego. Pragnienie bycia po drugiej stronie było coraz silniejsze. Droga światłości przyciągała mnie coraz bardziej. Po powrocie zacząłem regularnie chodzić do kościoła, siadałem w swojej ławce, w bocznej ławie i modliłem się.

Zacząłem prosić i krzyczeć, całe serce krzyczało
– Panie Jezu zabierz mnie…

Zacząłem życie układać na nowo, ale z lękiem, aby wytrwać i się nie napić. Parę miesięcy się udało. Zaczął się koszmar – piłem, szwendałem się, nieprzespane noce i po paru tygodniach – widok rozpaczy. Przegrałem, brakowało mi chęci do życia, pragnąłem umrzeć. Aż przyszła ostatnia noc mojego picia. Błąkałem się skacowany, spragniony, zamroczony, chciałem wejść do kościoła, ale był zamknięty. Obszedłem miasto uliczkami kilka razy, było to 7 lipca 2003 roku około godziny 3 nad ranem, środek miasta, ratusz, fontanna tryskająca strumieniami we wszystkie strony. Zapragnąłem się napić i umyć. Na myśl, jaki jestem żałosny, zacząłem płakać. Płakałem i nie mogłem przestać. Zacząłem prosić i krzyczeć, całe serce krzyczało – Panie Jezu zabierz mnie, ja nie chcę tak żyć skoro jestem tak marny i beznadziejny, proszę zabierz mnie!, niech inni na mnie nie patrzą, nie chcę być dla nich pośmiewiskiem, nie chcę tak żyć, nie chcę pić więcej!. Momentalnie wszystko ustało, krzyk, odgłos spadających kropli, zrobiło mi się bardzo gorąco i usłyszałem w sercu głos pełen miłości, którego nie zapomnę – NIE PIJ JUŻ.

Zrobiłem się bardzo senny i dziwnie spokojny. Poszedłem do domu, położyłem się spać. Spałem 10 godzin. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, abym spał dziesięć godzin będąc skacowanym. Obudziłem się trzeźwy i radosny, a przede wszystkim zdziwiony. Zacząłem sobie przypominać, co robiłem w nocy. Ale nie musiałem się wysilać, bo wszystko doskonale pamiętałem i ten głos. Byłem przekonany, że PAN JEZUS mnie uwolnił. Nie chciałem już pić.

Poprosiłem Pana Jezusa, aby mi pomógł,
aby całkowicie zmienił moje życie.

Minęło siedem lat od tamtej nocy, alkohol jest mi obojętny. On jest, ale bez żalu stwierdzam, że nie dla mnie!. Ja go po prostu nie chcę. Zacząłem szukać Boga, chcąc bardziej być mu wiernym. Chodziłem do kościoła, modliłem się praktycznie codziennie, pragnąłem żyć inaczej. Ale teraz wiem, że Pana Jezusa nadal nie znałem. Mimo, że w pełni wiedziałem, co dla mnie zrobił. Modliłem się szczerze, trwałem w abstynencji, ale poza tym życia nie zmieniłem. Grzech był dalej w moim postępowaniu. Żyłem na granicy prawa, aż któregoś dnia przekroczyłem prawo. Zostałem zamknięty w areszcie, a w dniu, w którym to się stało, poprosiłem Pana Jezusa, aby mi pomógł, aby całkowicie zmienił moje życie. Zapragnąłem żyć dla Niego. Zapragnąłem takiej miłości. Pan Jezus obdarzył mnie pokojem Ducha, cierpliwością i nadzieją. W areszcie zacząłem czytać Pismo Święte. Szło mi bardzo ciężko i nie wszystko pojmowałem. Po ośmiu miesiącach zostałem zwolniony i dalej za swoje czyny byłem sądzony z tzw. wolnej stopy. Po paru miesiącach nieporozumienia domowe sprawiły, że nie miałem gdzie spać.

Wychodząc z domu, zabierając tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Mój wzrok skierowałem na kartkę papieru z numerem telefonu człowieka, którego kiedyś znałem. Wyjechał na Śląsk i powrócił. Zostawił tę kartkę pod moją nieobecność. Wiedziałem tylko, że był bardzo wierzący i chodzi gdzieś do innego kościoła. Wyszedłem z domu, zadzwoniłem. Czesław się ucieszył, zaprosił mnie na wieczór, podał adres. Zgodził się mnie przenocować. Opowiedziałem mu swoje życie, była sobota. Zaproponował, abym poszedł z nim na drugi dzień na nabożeństwo do Kościoła Zielonoświątkowego w Szprotawie. Nie odmówiłem, chyba tylko z grzeczności. Gdy weszliśmy trwało uwielbienie, wszyscy tak radośnie i szczerze śpiewali z uniesionymi rękami.

Obdarował mnie nowym życiem,
życiem w miłości, wierze i nadziei bez lęków i trwogi.

Byłem przerażony i zaskoczony, a zarazem szczęśliwy, wyczuwałem, że to jest moje miejsce, że chcę tu zostać. W tym samym dniu dzięki Jego łasce przyjąłem Pana Jezusa do swojego życia. Poznałem tam ludzi, którzy tak bardzo i szczerze kochają Pana Jezusa, a jeszcze tak niedawno wydawało mi się to niemożliwe. Zapragnąłem w prawdzie i w miłości iść za naszym Panem. Parę miesięcy później przyjąłem chrzest wodny. Dzisiaj wiem jak wielką łaską i miłością obdarzył mnie PAN JEZUS. Jego Słowo stało się najcenniejszą rzeczą jaką posiadam. Obdarował mnie nowym życiem, życiem w miłości, wierze i nadziei bez lęków i trwogi. Pragnę myśleć, mówić i wszystko robić w Jego imieniu.

Moje życie całkowicie zależy od Niego. Jego wola nie moja. Modlę się o Jego opiekę i prowadzenie każdego dnia. Dzięki Jego łasce to czynię. Obdarował mnie braćmi i siostrami, którzy pomogli mi przetrwać. Pan Jezus podał mi dłoń, gdy bardzo szybko schodziłem do grobu, w momencie mojej totalnej życiowej ruiny, gdy byłem bez nadziei. Przepiłem w sumie 25 lat mojego życia. Obiecałem Panu Jezusowi, że będę przyprowadzał do niego takich ludzi, jakim jeszcze niedawno byłem.

Historia Mirosława Kopciucha z książki “Szczęściarz urodzony w PRL-u”
---------

Zamów nieodpłatny egzemplarz Ewangelii Jana.

Bóg szuka Ciebie – chcesz go odnaleźć?

Zachęcamy do udziału w Studium Biblijnym by sprawdzić jak się rzeczy mają.

Nie marnuj czasu i spotkaj się, by porozmawiać o swojej relacji z żywym Panem Jezusem Chrystusem.

Zapraszamy do rozmowy na naszym Czacie - prawy dolny róg strony

Wesprzyj naszą służbę, jeśli chcesz przyłączyć się do głoszenia ewangelii i propagowania chrześcijańskiego stylu życia.


Serwis internetowy www.ewangelia.pl wykorzystuje pliki cookies, które umożliwiają i ułatwiają Ci korzystanie z jego zasobów. Korzystając z serwisu wyrażasz jednocześnie zgodę na wykorzystanie plików cookies.