Dobrze nam razem.

Jeśli Pan domu nie zbuduje,
Próżno trudzą się ci, którzy go budują,
Jeśli Pan nie strzeże miasta, Daremnie czuwa stróż.

Psalm 127; 1

Kiedy miałam kilkanaście lat wszystko zaczęło się w moim życiu sypać. Teraz, z perspektywy wielu lat sama widzę, że może i nie były to obiektywnie patrząc, jakieś wielkie tragedie, ale miałam kilkanaście lat i dotyczyło to samej mnie. Rodzice ostatecznie się rozwiedli, a były to trochę inne czasy; dość powiedzieć, że w liceum byłam jedyną osobą z „rozbitego domu”, jak się wtedy mówiło. Nie rozumiem do tej pory dlaczego, ale było to powodem drwin ze strony mojej nauczycielki, a więc i w szkole mnie dosięgało. Moje relacje z innymi dziećmi nigdy nie były jakieś szczególnie bliskie. Byłam raczej outsiderem, zawsze trochę inaczej ubrana, trochę inaczej myśląca, jakaś inna. Schowana w ostatniej ławce, wciśnięta w granatowy sweterek i długą do ziemi spódnicę, przeżywająca raz po raz koszmar pytania przy tablicy. Ogólnie – słabo. Z jednej strony byłam w porządku – nikt nie miał ze mną jakiś większych kłopotów, nie robiłam niczego, do czego nie mogłabym się przyznać mamie, nie przekroczyłam żadnej większej granicy w życiu. Ale… za cokolwiek się brałam, jakoś mi nie wychodziło. Cokolwiek zaczynałam, grzęzło. W końcu byłam jednym wielkim rozczarowaniem i samotnością. Przyszły dni, w których zaczęłam się niemal dosłownie dusić. Nie tyle z powodu choroby płuc, co raczej duszy. Czułam, że moje życie jest jakąś kompletną pomyłką, że świat beze mnie byłby po prostu lepszy. Było gorzej i gorzej. Samotność i bezsens towarzyszyły moim wszystkim dniom. Każdego ranka otwierałam oczy i czułam paraliżujący ciężar. Niemal przestałam chodzić do szkoły; zbierałam się dopiero kiedy mama wracała z pracy i udawałam, że wszystko jest w porządku. Nie chciałam żyć, aż w końcu zrobiło się naprawdę dramatycznie.

Ależ ten czas płynie! muszę wrócić pamięcią o ponad czterdzieści lat wstecz. Miałam wspaniałą, wierzącą babcię. I kiedy myślę o tym kim jestem, widzę jak wiele jej zawdzięczam. To ona była pierwszą osobą, która, przynajmniej w mojej pamięci, opowiadała mi o Bogu. Zmarła jak miałam tylko 7 lat, ale do dziś pamiętam poranki wypełnione jej śpiewem „kiedy ranne wstają zorze”, mądrymi słowami o Bożej opiece i tym jak bardzo i dlaczego dobrze być Bogu wdzięcznym. Babcia Marysia nauczyła mnie porannej i wieczornej modlitwy i tego, że nigdy nie jestem sama. I chyba to mnie uratowało…

To był na tyle zły okres, że nawet teraz, z perspektywy niemal 50 lat mojego życia, kiedy piszę te słowa, robi mi się nieprzyjemnie i coś ściska mój żołądek. Jedną z najgorszych rzeczy, jaką mogę sobie wyobrazić, jest mieć znów kilkanaście lat…
W każdym razie właśnie wtedy, pewnego wieczora, kiedy było chyba najgorzej, jakoś tak delikatnie przypomniały mi się słowa babci Marysi. O Bogu, który jest ze mną, o tym, że jestem, bo On bardzo chciał żebym była, o tym, że cały czas gdzieś przy mnie jest. To nie była rewolucja, ale dostałam kolejny oddech, mały łyk świeżego powietrza. Do dziś pamiętam moją rozmowę z Bogiem tego wieczora.

Jestem dziś szczęśliwa i wdzięczna mojemu Bogu
jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód,
wydające swój owoc we właściwym czasie,
którego liść nie więdnie (Psalm 1).

Powoli, dzień po dniu robiło się trochę lepiej. Żartuję do dziś, że Bóg dobrze wie, co sądzę na temat gwałtownych zmian w życiu. Jednym słowem mój Bóg powoli zaczął to wszystko odkręcać. Sytuacja się nie zmieniła, rodzice się nie pogodzili, siostra nie wyzdrowiała, w szkole nadal miałam kłopoty. Ale mogłam oddychać. Niedługo potem poznałam grupę oddanych Bogu młodych ludzi i wśród nich znalazłam przyjaciół, poznałam Janusza, pobraliśmy się. Kłopoty bywały, jak to w życiu – choroby, niepewność, praca, finanse, śmierć bliskich… ale jest ze mną Ktoś bardzo bliski. I ja jestem, bo On bardzo chciał żebym była. Oczywiście nie jest tak, że nie mam żadnych kłopotów, ani wyzwań. Są. Bywają trudne, ale moje serce jest w zupełnie innym miejscu. Nigdy już nie doświadczyłam tak rozdzierającej pustki ani samotności jak wtedy. Minęło sporo czasu, mam wspaniałą rodzinę, a moje życie ma głęboki sens. Bóg błogosławi mi tak obficie, że mogę bez straty dzielić się tym błogosławieństwem z innymi, lęk przed „odpowiedzią przy tablicy” dawno mnie opuścił, potrafię mówić do kilku ale i kilkuset ludzi naraz i czasem to robię. Jestem dziś szczęśliwa i wdzięczna mojemu Bogu – jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód, wydające swój owoc we właściwym czasie, którego liść nie więdnie (Psalm 1) Nie wszystko oczywiście to cud, miód i orzeszki. Między różami zdarzały się ciernie, a droga pod górę bywała bardzo męcząca. Kilka razy spadłam i się potłukłam. Prawda, ale to co przeżyłam, ukształtowało to, kim jestem. Bez błędów i porażek byłabym kimś zupełnie  innym.

Janusz.

Wolność to temat, który odkąd tylko pamiętam bardzo mocno określał moje myślenie o życiu. Chciałem czuć się wolnym, podróżować dokąd chcę i jak chcę, a także myśleć i wierzyć w co i jak chcę. Pamiętam do dziś jak krótko po odwołaniu stanu wojennego stałem na wzgórzu zamkowym w Cieszynie i patrzyłem na drugą część miasta, za rzeką i zastanawiałem się czy będę mógł tam kiedykolwiek pojechać. Granica była dla mnie tak bardzo namacalną przeszkodą… Bardzo dobrze oddał ten sam problem reżyser filmu „Skazany na bluesa”. Główny bohater, Rysiu Riedel, w jednej ze scen poszukuje właśnie wolności. Udaje się więc w podróż i dociera gdzieś nad morze. Staje po kolana w wodzie i mówi – „dalej się już nie da – to wszystko jest bez sensu”. Dokładnie tak samo się czułem – jak ptak uwięziony w klatce. Jak tylko mogłem, szukałem znamion tej wolności na miejscu, w PRL-owskiej rzeczywistości. Szukałem gdzie tylko się dało. Mieszkaliśmy z rodziną na Górnym Śląsku, miałem więc blisko w góry. W zasadzie co drugi weekend spędzałem na wędrówce po szlakach. Z rodzinnego domu wyniosłem świadomość istnienia Boga, ale codzienne życie w świecie, w którym niewiele było pchało mnie do prób z alkoholem i narkotykami.

Poznałem gdzieś na wakacjach hipisów i chętnie i szybko się z nimi zżyłem, bo wydawało mi się wtedy, że są to ludzie myślący podobnie do mnie. Fascynowało mnie to ogromnie; w końcu była to namiastka wolności w tym dziwnym świecie, który mnie otaczał. Dosyć szybko zauważyłem, że to nie jest do końca dobre, i że wcale nie daje upragnionej wolności, a wręcz odwrotnie – prowadzi do totalnego zniewolenia. Już wtedy żegnałem na zawsze kilku przyjaciół, którzy przesadzili z narkotykami. Nie chciałem tak skończyć. Dzięki rodzinie wiedziałem gdzie szukać ratunku i pewnego dnia znalazłem się na grupie oazowej w pobliskim kościele. Od tego momentu mój świat, na około 2 lata, podzielił się na czas sacrum i profanum. Od soboty do czwartku żyłem swoim życiem, a w piątek, na kilka godzin, stawałem się częścią innego świata. Te dwa światy były jak ogień i woda, totalnie różne: w jednym imprezy, alkohol, a w drugim grupy biblijne, wspólne śpiewanie i modlitwa.

Dziś śmiało mogę powiedzieć,
że Bóg pokazał mi jaki ma wspaniały plan dla mojego życia.

Gdy miałem 18 lat, jako najstarszy uczestnik, pojechałem na letnie rekolekcje i pamiętam jak dziś – w trzecim dniu oddałem swoje życie Jezusowi Chrystusowi. Dziś, już po trzech dekadach, mogę śmiało powiedzieć o tym, jak mocno odmieniło to moje życie i jak wpłynęło na moją potrzebę wolności. Aby zyskać wolność prawdziwą, a nie tylko jej tanią namiastkę, musiałem ją oddać Temu, który to wszystko stworzył i tak naprawdę najlepiej wie co jest mi potrzebne. Przez kilka następnych lat mocno jeszcze miotałem się pomiędzy tymi dwoma światami, jednak Bóg, który mnie przecież doskonale zna, powoli wyciągał mnie z dołka zmieniając rzeczywistość, która mnie otaczała i obdarowując wszystkim co najlepsze. Uczyłem się tego, co jest dla mnie dobre a co powinienem odrzucić jako niewłaściwe. Już jadąc w to miejsce, które tak zmieniło moje życie, spotkałem na przystanku autobusowym dziewczynę. Porozmawialiśmy chwilkę i ona pojechała na podobne rekolekcje do innej miejscowości. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że Bóg pokazał mi jaki ma wspaniały plan dla mojego życia. Już półtora roku później ta sama dziewczyna stała mi się bardziej bliska, a po kolejnych trzech latach została moją żoną.

My – Dobrze nam razem.

Poznaliśmy się latem 1986 roku w Wiśle, na przystanku autobusowym, którego już nie ma. Uczucie nie wybuchło, a w każdym razie nie od razu. Jakieś półtora roku później zaczęliśmy się regularnie spotykać, chodzić na spacery i razem jeździć w góry. Dobrze się ze sobą czuliśmy, kochaliśmy się coraz bardziej i w dość naturalny sposób pojawił się temat „na zawsze razem”. Ale oboje mieliśmy raczej złe wyobrażenia i mnóstwo wątpliwości. Przyglądaliśmy się znajomym małżeństwom i… wątpliwości rosły. Dużo rozmawialiśmy ze sobą nawzajem i z naszym Bogiem – co mieliśmy robić? Czy pobieranie się, co było naszym marzeniem, miało sens? Nadszedł Sylwester 1989. Spędzaliśmy go z grupą znajomych na Stecówce. Był czas modlitwy, czytania Biblii i proszenia Boga o to, co ma dla nas na 1990 rok. Ogólnie niekoniecznie jest to dobry sposób czytania, ale… obojgu nam „otworzył się” ten sam fragment Bożego Słowa “Jeśli więc słuchać będziesz wszystkiego, co ci nakazuję, i kroczyć będziesz moimi drogami, i czynić to, co prawe w moich oczach, przestrzegając moich ustaw i przykazań, jak czynił Dawid, sługa mój, wtedy Ja będę z tobą i zbuduję ci dom trwały, jak zbudowałem Dawidowi, i oddam ci Izraela” (1 Król. 11:38)

Jeśli więc słuchać będziesz wszystkiego,
co ci nakazuję, i kroczyć będziesz moimi drogami,
i czynić to, co prawe w moich oczach,
przestrzegając moich ustaw i przykazań,
jak czynił Dawid, sługa mój,
wtedy Ja będę z tobą i zbuduję ci dom trwały,
jak zbudowałem Dawidowi, i oddam ci Izraela.

I Królewska 11:38

Może nie od razu, ale zrozumieliśmy wtedy, że naszym zadaniem jest posłuszeństwo Bogu, a to On zajmie się budowaniem naszego wspólnego domu. Jeroboam, do którego skierowane były te słowa, nie miał wiele wspólnego z królewskim domem Dawida, dworzanin, trochę człowiek znikąd, wychowany bez ojca… I takie słowa! Było jeszcze wiele rozmów, wiele obaw i wątpliwości. Zadaliśmy sobie kiedyś pytanie czy znamy choć jedno małżeństwo, które jest ze sobą 10 lat i chcielibyśmy być tacy jak oni. Odpowiedź brzmiała „nie”. Ale my ufaliśmy Bogu i bardzo chcieliśmy być Mu posłuszni. No i chcieliśmy być razem. W końcu podjęliśmy decyzję i w lipcu 1990 wzięliśmy ślub. Sama impreza była niezbyt udana, ale potem zaczęło się nasze wspólne życie. Okazało się, że posłuszeństwo Bogu to naprawdę dobry pomysł. Oboje nie mieliśmy za bardzo z czego czerpać, bo nasze dotychczasowe rodziny nie nauczyły nas być żoną i mężem. Szukaliśmy więc, modliliśmy się, czytaliśmy i, z Bożą pomocą, całkiem dobrze się nam udało. Zawsze staraliśmy się być takimi małżonkami, jacy podobaliby się Bogu. Wychodzi nam różnie, ale zawsze się staramy i nie ma większej satysfakcji w życiu, jak ta, kiedy nam się udaje. W tym roku będziemy obchodzili 27 rocznicę naszego ślubu. Bóg okazał się wierny i dobry. Jak zwykle. Dzięki Niemu, i tylko dzięki Niemu jesteśmy małżeństwem, które nie tylko jest najszczęśliwsze na świecie, ale jeszcze może tym szczęściem i nadzieją dzielić się z innymi. Prowadzimy wykłady i warsztaty związane z budowaniem relacji w Boży sposób, prowadzimy bloga, http://dobrzenam.blogspot.com spotykamy się z ludźmi w ramach własnego programu dla narzeczonych i poradnictwa rodzinnego. Ostatnio nasz syn zaczął z nami współpracować. Boże życie to naprawdę życie w obfitości.

(Historia Asia&Janusz Żydek z książki “Szczęściarz urodzony w PRL-u”)
---------

Zamów nieodpłatny egzemplarz Ewangelii Jana.

Bóg szuka Ciebie – chcesz go odnaleźć?

Zachęcamy do udziału w Studium Biblijnym by sprawdzić jak się rzeczy mają.

Nie marnuj czasu i spotkaj się, by porozmawiać o swojej relacji z żywym Panem Jezusem Chrystusem.

Zapraszamy do rozmowy na naszym Czacie - prawy dolny róg strony

Wesprzyj naszą służbę, jeśli chcesz przyłączyć się do głoszenia ewangelii i propagowania chrześcijańskiego stylu życia.


Serwis internetowy www.ewangelia.pl wykorzystuje pliki cookies, które umożliwiają i ułatwiają Ci korzystanie z jego zasobów. Korzystając z serwisu wyrażasz jednocześnie zgodę na wykorzystanie plików cookies.